niedziela, 3 kwietnia 2016

Wielki come back!.... Znowu ;-)

Znów po moim blogu hula wiatr.... Ponad rok minął od ostatniego wpisu.... Wszystko przez to, że opuściłam zaszczytne grono bezrobotnych, zasilając niemniej zaszczytne grono osób pracujących. Ten wielki zaszczyt wiąże się jednak z ograniczeniem ilości wolnego czasu poświęcanego na przyjemności :-( Coś tam się jednak działo w Jundzikowie, pora więc nadrobić zaległości w przedstawianiu światu moich skromnych dzieł :-)
Najpierw pochwalę się ostatnimi osiągnięciami, później wcześniejsze ujrzą światło dzienne, jak już wykopię je z czeluści karty pamięci mojego aparatu :-) Przede wszystkim jednak pragnę się oznajmić fakt, że mam swoje logo! Zaprojektowała je dla mnie wspaniała dziewczyna - Dominika Rotkegel i niektóre z moich prac dumnie są nim oznaczone :-)
Jedną z nich jest Króliczka, wykonana na zamówienie dla Chrześnicy mojego Fryzjera. Zacny z Niego człowiek ;-) Potrafi docenić rękodzieło, czym bardzo ucieszył moje artystyczne serce. Tym bardziej w proces twórczy Króliczki nie mogłam włożyć tego serca tyle, ile się da :-)







P.S. Zdjęcia w wykonaniu niezrównanego fotografa - mojej córki Oli :-)



czwartek, 18 grudnia 2014

Zadziorna Julka

Pisałam kiedyś o cudownej kobietce poznanej na Facebooku. Nadal z podziwem oglądam jej dzieła i po cichu zazdroszczę, że ja tak nie potrafię... Marzenka jest dla mnie niedoścignionym wzorem :-) Nie jesteście w stanie sobie wyobrazić, w jak wielkie zdziwienie wprawiła mnie Jej prośba, bym uszyła lalę! Ja, USZYŁA lalę dla Marzenki córci - Tosi! Z duszą na ramieniu zgodziłam się spełnić tę prośbę, bo jakże tu Mistrzyni podarować swoje niedoskonałe dzieła?! Jednak we mnie siedzi taki mały diabełek, co szybciej działa, niż ja zdążę przemyśleć wszystkie konsekwencje i to on powiedział "tak". Zatem nie pozostało mi nic innego jak podjąć się tego wyzwania...
Julka to mała zadziora, która nie lubi grzecznych dziewczynek i zabaw w dom. Wolałaby latać z chłopakami, wspinać się na drzewa i drzeć portki na płotach. Jednak jest lalą, a chłopcy lalami się nie bawią... W dodatku idą Święta, więc Julka musiała wbić się w słodką sukienusię i udawać, że jest grzeczna :-) Jedyne, co świadczy o jej zadziornym charakterze, to niesforna czupryna, której nawet milusia kokarda nie jest w stanie ujarzmić :-D
Julkę dzisiaj kurier zabrał w podróż do małej Tosi, a ja z niecierpliwością czekam na relację Jej Mamy, jaką miną powitała Tosia swój prezent? Myślę, że między Julką i Tosią zawiąże się nić przyjaźni, bo w obu tych panienkach można zakochać się od pierwszego wejrzenia :-D







Jakość zdjęć nie jest najlepsza, ale robiłam je w pośpiechu, bo bałam się, że kurier mnie zaskoczy :-) Przy tworzeniu Julki zdarzyło się tyle niespodzianek, że już wcale bym się nie zdziwiła, gdyby i niespodziewanie szybki przyjazd kuriera dopisał się do tej listy...
Najpierw wysiadła maszyna do szycia - zatem pozostała igła, nitka i rączki... Potem nogi nie chciały być tej samej wielkości, głowa za to okazała się zbyt duża i przez chwilę Julka wyglądała jak kosmita, hi hi, hi :-D Sukienka nie chciała się ładnie skroić i dopasować... No po prostu Ktoś bardzo chciał wypróbować mój upór i cierpliwość... Jednak efekt końcowy, a przede wszystkim słowa podziękowania, jakie otrzymałam od Marzeny, wynagrodziły wszystkie trudy. Warto było!!! 
A teraz idę spać, wreszcie o normalnej porze :-)

środa, 26 listopada 2014

Bałwanki, czyli nowe życie skarpetek ;-)

Może to i banalne i pewnie już nieraz znalazło się w sieci, jednakże w moim wykonaniu pojawia się po raz pierwszy ;-)
Co roku, w szkole podstawowej, do której uczęszcza moja pociecha, organizowany jest kiermasz ozdób świątecznych. Oczywiście, ozdoby powinny być wykonane ręcznie przez dzieci i rodziców :-) Choć co roku obiecuję sobie, że w następnym zabiorę się za przygotowanie ozdób wcześniej i zrobię coś ekstra, to i tak zapominam i przychodzi mi rzeźbić na ostatnią chwilę :-D 
W tym roku większość pracy wykonała moja córcia, Ola, mi pozostało dokonać ostatnich szlifów :-)
W wyniku naszej twórczej współpracy, skarpetki zmieniły swoje przeznaczenie i stały się bałwankami ;-) Zapraszam do porządków w szafie ;-)








Autorką zdjęć jest moja kochana córeczka - Ola :-)

niedziela, 16 listopada 2014

Różowo, słodko... po prostu landrynkowo :-)

Lalaloopsy to chyba po nocach zaczną mi się śnić... Zresztą już się śnią :-) Fryzury, sukienki, buciki.... Pewnikiem skutek to tego, że za dużo czasu z nimi spędzam. I choć je bardzo kocham, to cierpię na chwilowy przesyt... Bo czy ktoś widział, żeby trzy tygodnie ślęczeć nad jedną lalą?!
Przedstawiam Wam Landrynkę... Zamówiona ponad rok temu...:
- Ciociu, zrobisz mi taką lalę?
- Zrobię :-) A jaka ta lala my być, Lenka?
- Różowa, Ciociu, różowa :-)
...najpierw miała być w wersji, że tak brzydko powiem, szmacianej. Potem koncepcja się zmieniła, bo Ciocia nauczyła się robić lalaloopsy na szydełku, ale czekała na okazję. Okazja przyszła, dziewczątko obchodziło urodziny i Landrynka miała być prezentem urodzinowym. A ja jakoś weny nie miałam... Po święcie dwa tygodnie już minęły, a lala dopiero gotowa... No cóż, lepiej późno niż wcale, prawda?
Nosiłam się z takim zamiarem już od dawna, ale jakoś nie byłam do tego przekonana, żeby wypróbować inną włóczkę niż Dora. Jednakże ostatnie doświadczenia skłoniły mnie do tego, by przełamać swoje opory i Landrynka powstała z YarnArt Jeans. W tej włóczce się po prostu zakochałam, można ją tulić i miziać bez końca i chyba z tego zachwytu za małą głowę lali zrobiłam... Jednakże jak samo imię wskazuje, Landrynka jest słodka :-) Mam nadzieję, że to nie tylko moje zdanie...


Z kolegą Rysiem :-)




sobota, 4 października 2014

Polka, Niemka - dwie Brathanki :-)

Dostałam zamówienie na dwie lalaloopsy, które miały by symbolizować przyjaźń polsko-niemiecką, kwitnącą między szkołą podstawową w moim miasteczku i w partnerskiej miejscowości u niemieckich sąsiadów :-) Zamawiająca miała tylko jeden wymóg - jedna z lal miała mieć strój w barwach polskich, druga - analogicznie - w barwach niemieckich. Co do reszty - hulaj dusza, szalej wyobraźnio! No to zaszalałam :-D

Zawsze marzyła mi się lala z "normalnymi", a nie guzikowymi oczami... Zatem zdecydowałam się na mały eksperyment i zmieniłam nieco konwencję image'u szydełkowej lalaloopsy ;-) Z efektu jestem bardzo, ale to baaardzo zadowolona :-) Mam nadzieję, że i Wam się spodoba... 

Polka, o wdzięcznym imieniu, Maryna ;-) powstała w miarę szybko. Wiedziałam, czego chcę i jak to zrobić. Tylko z butami był problem... Pomimo podpowiedzi wspaniałej Kobietki z FB, musiałam poświęcić aż pięć godzin, żeby opracować swój sposób osiągnięcia zamierzonego celu. Na szczęście jestem uparta (czasami wręcz nie do wytrzymania, ha, ha) :-) 
Natomiast Niemka... Steffie... Tak jak przyjaźń polsko-niemiecka rodziła się przez długie lata, tak i ona powstawała w bólach i w towarzystwie niezbyt cenzuralnych litanii ;-) Gdyby nie wrodzona przekora ("no co, ja nie dam rady?!") i świadomość, że to zamówienie specjalne, "zagramaniczne" już dawno lala wylądowałaby w kącie! A to mogłoby stać się zarzewiem końca przyjaźni dwóch narodów... ;-)

Dzisiaj dokonałam ostatnich machnięć szydełkiem i wreszcie, wreszcie! Steffie została ukończona :-D 
Uff...

Myślę, że już najwyższy czas, by Wam pokazać obie panny :-)

Maryna 










Steffie


Dopiero na tej fotce zauważyłam, że Steffie ma kiepskiego fryzjera ;-)


Na koniec jeszcze dodam, że włóczki do wykonania lal (Dora), zamówiłam w kamart.net, najwspanialszej pasmanterii internetowej pod słońcem :-)

wtorek, 16 września 2014

Ciocia - to brzmi dumnie!

Wreszcie przyszła na świat - wyczekiwana z ogromną niecierpliwością - a jednak Jej narodzenie było ogromną niespodzianką... Moja prześliczna, przesłodka, ukochana... Drugiego września zwariowałam ze szczęścia :-D Tego dnia narodziła się moja Siostrzeniczka - Zuzia <3 Zostałam ciocią!

Spójrzcie na Nią, czyż nie jest śliczna? 



Oczywiście, przeszczęśliwa ciocia zapragnęła jak najszybciej na żywo zobaczyć ten słodki Skarb. Nawet dość spora odległość nie stanowiła przeszkody. A do Maleństwa nie można było jechać z pustymi rękami... Zatem w ciągu jednej nocy (tempo - jak na mnie - szalone :-D) powstał prezencik :-) 
Planowałam go już wcześniej, więc pewne przygotowania były już poczynione (zakup stelaża), a potem, jak zwykle, czasu nie było... Ale czego to ciocia nie zrobi... nawet całą noc zarwie, a co!
W ten sposób powstała pierwsza robótka (ale na pewno nie ostatnia), dedykowana dla Zuzi - sówkowa karuzela :-)









Jak widać, w Zuzinym królestwie sówki rządzą, więc taki wybór ozdóbek na karuzelę był całkowicie uzasadniony :-) A te małe sóweczki urzekły mnie ogromnie, choć nawet w połowie nie są tak słodkie jak moja Siostrzeniczka :-)
Zuziu, ciocia już myśli intensywnie, jaki następny prezent zrobić dla Ciebie!





czwartek, 4 września 2014

Eustachy

Nareszcie nadszedł moment, w którym mogę obwieścić, iż Jundzikowo ma nowego mieszkańca :-) Na ulicy Szydełkowej, niedaleko Lolly, zamieszkał pewien pan... W końcu Jundzikowo nie będzie Rzeczpospolitą Babską! Doczekało się rodzynka ;-) 
Nowy mieszkaniec ma pięćdziesiąt cztery centymetry wzrostu, jest żółty i ma niebieskie spodenki :-) Kto już wie, kim jest? Tak, tak, to przedstawiciel Minionków!


Ma na imię Eustachy. Przybył do nas na urodziny mojej starszej córki Basi i tak mu się u nas spodobało, że postanowił zostać na zawsze :-) Jak widać na fotce, Eustachy jest łysy, ale to tylko dlatego, że Basia ze szczęścia wygłaskała mu wszystkie włosy :-D A tak na serio - Basia nie chciała, żeby miał włosy, a skoro takie miała życzenie, to cóż ja mogłam?


Już pierwszego dnia pobytu, Eustachy wybrał się na zwiedzanie Jundzikowa i ze wszystkich pięknych miejsc, najbardziej spodobała mu się huśtawka :-) Z Minionkami tak już jest - tylko zabawa im w głowie...



Witaj, Eustachy, w Jundzikowie!